poniedziałek, 6 sierpnia 2012

2. Pewne rzeczy są bardziej dziedziczne, niż byśmy sobie życzyli.

--------------------------------------------------------------------------------------
  Cześć. Jedno małe wyjaśnienie. Możliwe, że trochę na wyrost, lecz lubię dmuchać na zimne. Laura nazywa się Calwell. Natomiast Simon Cowell, który również będzie występował w tym opowiadaniu, nie ma nic do tego. Nie jest jej ojcem ani wujkiem, ani nawet bocianem, który rzucił ją w kapustę. Po prostu podobne nazwisko, nic więcej.
A teraz zapraszam na odcinek i mam nadzieję, że Wam się spodoba. Witam serdecznie nowych obserwatorów:)
---------------------------------------------------------------------------------------
   Wow, wow, wow, cóż to było! To huragan, tajfun, piorun w nas uderzył, czy może po prostu oszołomił nas przepiękny głos naszej niespodziewanej uczestniczki? – zielonawy ze strachu prezenter dobył mikrofonu, gdy publiczność nie mogła opanować zachwytu. –  Poszedłbym nawet o zakład, że ona ma coś z Nimfy Wietrznej, bo czy państwo też poczuliście ten powiew świeżości? – bredził jak najęty. – Myślę, że na pewno poczuli go nasi wspaniali jurorzy. I zaryzykuję nawet, że na Harrego powiało dość mocno, bo widziałem, jak poprawiał fryzurę! – tu oczko i sztuczny uśmiech. 
–  Harry, czy widziałeś, jak patrzyła na ciebie ta dziewczyna? – wniebowzięty oddał głos Harremu, chociaż oddałby go w tym momencie komukolwiek, bo nie znosił niespodzianek. Nathaniel King był profesjonalistą i nienawidził zaskoczeń na wizji! Na przykład takich jak w tej chwili...
   – Ta? –  wtrącił Harry i wskazał oddalającą się sylwetkę.
...gdy zdał sobie sprawę, że dziewczyna, którą z wysiłkiem wymagającym erudycji zawodowej tak wdzięcznie przedstawił, zamiast poczekać i przywitać się z „żiri”, lekceważąco zbiegła mu ze sceny.
  – Ekhem, tak...tak – odchrząknął i spojrzał w swoje notatki. 
  Gdy zastanawiał się, na czym się powiesi, gdy wróci do domu, tłum na festynie ryknął śmiechem, a razem z nim Liam Payne. Barnel Thomson natomiast, któremu nie było do śmiechu, ruszył za kulisy.

  Prawdopodobnie była jeszcze w amoku, gdy przechodziła przez kolejne korytarze. Teraz wiły się przed jej oczami niczym węże i mnożyły jak na złośliwe życzenie. Szkoda, że nie było ich tam, jak wlazła do platformy z fortepianem! Szkoda, że ich nie było, kiedy chciała uciec. 
  Szła ze spuszczoną głową i nie patrzyła przed siebie. Jednak choć nikt nie podszedł do Laury, śledziły ją dziwne spojrzenia. Czuła je na sobie niczym przykre mrowienie. Ludzie z ekipy pochylali się do siebie szepcząc, a pozostałe uczestniczki, których grono mijała, rozstępowały się w ciszy gdy szła. Tak było aż do tej chwili. Aż do chwili, gdy poczuła, że wprost zderzyła się z kimś. Uniosła oczy. Dziewczyna w brylach jak doniczki stała na jej drodze i ani myślała się ruszyć.
  – I co, było przyjemnie? – Wzięła się pod boki.
   – Nie wiem o czym mówisz – Zdenerwowana Laura starała się ją wymiąć.
  – Ale mówię do ciebie, więc jednak mnie wysłuchasz! – Poczuła uścisk na przedramieniu i uniosła oczy. – Jesteś mi coś winna, ukradłaś przepustkę. – Na te słowa pozostałe dziewczęta zareagowały oburzonym westchnięciem, natomiast Laura, z mocno nadszarpniętymi już nerwami, uniosła brodę do góry. Z reguły nie była aż tak złośliwa, lecz nie będzie tolerować, gdy ktoś nazywa ją złodziejką.
   – Nic ci nie ukradłam, a nawet gdyby, pewna jesteś, że byś to dostrzegła? – odparła.
   Oburzone westchnięcie zamarło gawiedzi w gardle.
   – Patrzcie jaka harda! – wysyczała dziewczyna, którą Laura kiedyś uznała za miłą. Słuszna postura dawała dziewczynie przewagę. Panienki zebrane wokół wyczuwały już w powietrzu co się kroi, więc rozległo się kibicowanie. Okularnica utrzymała pełny uśmiech.
  – No chodź tu, złodziejko – kiwnęła w bok głową. 
Wiwaty nasiliły się, więc okularnica się rozochociła. Spróbowała popchnąć Laurę w tył. Nie przewidziała jednak, że refleks ćwiczony latami mieszkania w nienajlepszej dzielnicy sprawi, że Laura praktycznie w mgnieniu oka ją odepchnie. 
  Dziewczyna ustała na nogach, lecz mocno się zachwiała. Spojrzała z wściekłością.
  – Chciałam ci to oddać i po to tu przyszłam – powiedziała Laura, lekko dysząc. Ścisnęła splecione na piersi ramiona, jakby chciała zakotwiczyć dłonie i nie pozwolić, żeby wyrządziły więcej szkód.
  Może i by się udało – przynajmniej tym razem – gdyby okularnica się nie roześmiała i nie pociągnęła powieki palcem w dół, w geście znanym chyba wszystkim kulturom. 
  – Jedzie mi tu, Whitney?
   Tego Laura już nie wytrzymała. Wyrzuciła w przód ręce, popychając dziewczynę, a strącone denka doniczek upadły okularnicy pod stopami. 
  – Co się tutaj dzieje? – Laura usłyszała za sobą. Podniesiony głos zalatywał dość dziwnym poczuciem władzy. Odwróciła głowę, a mężczyzna ubrany trochę jak Gok Van powoli zbliżał się w jej stronę. – Nie wiecie, że to nie miejsce na idiotyczne porachunki? 
   W tym momencie okularnica z oburzeniem podeszła do niego.
  – Rozbiła mi okulary. Powinna za nie zapłacić! – krzyknęła. 
  Mężczyzna z dziwnym wyrazem twarzy i jeszcze dziwniejszym spokojem we flegmatycznych ruchach, oparł Laurze rękę na ramieniu. Wyglądał trochę, jakby chciał ją ochronić, albo przynajmniej wziąć jej stronę.
   – Harry Styles ma delikatną nadwagę, więc jest na tyle gruby, że i tak powinnaś go zobaczyć – odparł do dziewczyny. – Natomiast ty, droga panno, pójdziesz ze mną. – Ścisnął Laurę za ramię i poprowadził przed sobą.
  Gdy odeszli, konsternację przerwał głos dziewczyny stojącej w drugim rzędzie małej grupki.
  – SŁYSZAŁYŚCIE BURAKA? TOŻ TO HEJTER! – odezwała się.
  – Od tego hejtera to ty lepiej weź autograf – wyjaśniła jej druga.

***

   Gdy przemierzali kręte korytarze, czuła się skołowana, lecz gdy opuścili już budynki przylegające do prowizorycznej sceny, poczuła się zwyczajnie ogłupiała. Na asfaltowej drodze przy wyjściu stał czarny van, który wydał jej się dość znajomy(!), a za nim w słońcu błyszczała karoseria limuzyny z przyciemnianym szybami. Aż do tamtej chwili Laurze wydawało się, że to tylko dziwacznie ubrany ochroniarz, który chce ją wyprowadzić, choć dziwiła się, że nie za uszy. 
   Teraz spojrzała na mężczyznę z lekką konsternacją, a on zdjął słoneczne okulary. Gest ten był znaczący w ciszy, która panowała między nimi.
  – Nie wiem, jak się nazywasz i jak się tam dostałaś, bo to – ujął plakietkę na jej szyi – chyba nie jest twoje. Laura milczała. – Fiona Zeller? – przeczytał i pokpiwając uniósł brew? – Raczej nie– dodał. – Więc kim jesteś?
  – Myślę, że to nie do końca pańska sprawa – odparła.
   – A ja myślę, że może jednak trochę moja, skoro w czasie show, które organizuję, na scenę wdziera mi się dość harda osóbka, a potem rozwala cały system takiemu wyjadaczowi jak Nathaniel King. – Nie chciał być dla niej ostry, chciał być jedynie rzeczowy. Ale ponad wszystko pragnął ukryć swoją ekscytację. – Ile masz lat? – dodał.
  – Osiemnaście...
   – I gdzie chodzisz do szkoły? – Nie umknęło mu to, że Laura nagle spojrzała zaniepokojona. Przez chwilę wyglądała, jakby rozważała bezpieczne odpowiedzi, ale nie wybrała żadnej. Uniosła tylko głowę. 
   Barnel się nie poddał. 
   – Gdzie mieszkasz?
  – Daleko.
  – Z kim? Z rodzicami?
  – Może z rodzicami, a może i nie. Może z bratem, może z babcią. A może z pięćdziesięcioletnim zboczeńcem! To nie pańska sprawa – spojrzała na niego groźnie. Niebieskie oczy zrobiły się nieco ciemniejsze, a czarne rzęsy dookoła nich tylko pogłębiały to wrażenie.
  – Może moja, a może i nie – powtórzył. – Wiesz, kim jestem?
  – Upierdliwym facetem jeżdżącym tym? – wskazała na limuzynę, która błyszczała w słońcu jak psie jaja. Było jej już wszystko jedno; miła czy niemiła, miała jakiś kłopot.
   – A wiesz, po co cię tu zawlokłem? 
  – Uważa pan, że wsiądę w toto z panem i odjadę w stronę lasu? – zaplotła na piersi ręce.
  – Niezupełnie – Barnel miał już dość jej uporu, ale kontynuował. – Interesuje mnie raczej, czy widziałaś kiedyś Londyn.

***

   Gdy otworzyła drzwi mieszkania, znów przygniotła ją ta cisza. Żadna z lamp a pokojach nie świeciła się, a słabe pasy światła kładące się na podłodze w przedpokoju pochodziły jedynie od ulicznych latarni. Naraz usłyszała jakiś szelest dochodzący z kuchni. Gdy do niej weszła, na piecu zobaczyła parujący garnek i własna matkę, opierającą się biodrem o blat.
   – Dobry wieczór – powiedziała. 
   Matka uniosła głowę.
  – Wrócisz za chwilę? 
  Przez chwilę słychać było tylko bulgotanie gotującej się kolacji. Ironia nie była potrzebna. Laura czuła swoją winę w kościach niczym starzec czuje zbliżający się reumatyzm i paradoksalnie dlatego zwlekała z powrotem do domu. Nie chciała spojrzeć matce w oczy. Nie chciała spoglądać do lustra.
   – Przepraszam.
   Jej wzrok chaotycznie ogarnął przestrzeń kuchni. Gdy już miała się odwrócić i odejść do pokoju w którym spała, głos matki niespodziewanie zatrzymał ją w pół kroku.
  – Poczekaj – Ann Calwell nie rozmawiała z córką często, a i ta okazja wydawała się dość wymuszona – Poczekaj Laura.
  Nie usłyszała sprzeciwu.
  – Nie wiem dlaczego to zrobiłaś, ale wiem, że to nie może się powtórzyć.
  Jej oczy wyglądały na skupione, choć ręce dość nerwowo zaciskały się na ścierce. W końcu westchnęła i odłożyła ją na kuchenny stół. Jakby z ulgą usiadła na krześle. Wyglądała przy tym jak ktoś dużo starszy i zmęczony. W końcu załamała dłonie i ukryła w nich twarz. Chyba właśnie ten gest kazał Laurze nie odchodzić, tylko w oczekiwaniu usiąść naprzeciwko. Miała niejasne wrażenie, że zaraz stanie się coś nieprzewidzianego, jak w tych wszystkich filmach, gdy ważne słowa poprzedza właśnie takie zachowanie. Zegar z kukułką ostrożnie zaczął tykać jej w głowie.
  – Pamiętasz tamten dzień w Greenwich, kiedy ojciec zabrał cię do zoo?
   Ważna chwila minęła, bo Laura zupełnie nie wiedziała, o czym matka mówi. Oczywiście pamiętała tamto letnie popołudnie, miała może pięć lat i całkiem poździerane kolana, wystające nieelegancko spod dziewczęcej sukienki. Babcia Bowles oczywiście skarciłaby ją za nie, lecz ojciec tylko się uśmiechał. – Pamiętasz, kogo wtedy spotkaliście?
  Laura zastanowiła się przez chwilę. Ponieważ nikt nadzwyczajny nie przychodził jej do głowy, zmarszczyła brwi i pozwoliła matce mówić.
  – Powinnaś go pamiętać, przychodził tu czasami, kiedy byłaś dzieckiem. Wypijali z Johnem po trzy piwa, grali w karty. Zawsze był dobrze ubrany. Wyprasowana koszula, przykładnie dobrany krawat. Brał cię na kolana. – matka westchnęła. – Tamtego popołudnia był ubrany jeszcze lepiej. Pochwalił się, że podjął pracę w teatrze.
   – Lawrence Harrison, oczywiście, że pamiętam.
  – A pamiętasz wymianę zdań, jaką podjął wtedy z twoim ojcem?
  Laura czuła, że coraz mniej z tego rozumie, ale tykanie zegara znowu pojawiło się w jej głowie.
  – Mówił, że mu się powodzi. John mu gratulował – tłumaczyła dalej matka. – Lecz gdy usłyszał o teatrze powiedział coś na kształt – Zapomniałeś, skąd pochodzisz Larry. Odfrunąłeś w wielki świat. Nie boisz się, że  ktoś podetnie ci skrzydełka?
   Laura nie pamiętała nic z tamtej rozmowy. Zastanowiła ją natomiast inna rzecz.
   – Skąd o tym wiesz?
  – Nie było mnie przy was, to prawda. Lecz gdy John przyszedł do domu wszystko mi opowiedział. Ty już spałaś, gdy na dobre zaczął wpadać w szał. Mówił, że Lawrence jest synem spawacza i takim powinien pozostać. Zazdrościł mu, to oczywiste, ale to nie była zwykła zazdrość. Wygrażał się, rozbił okno w piwnicy. A na końcu oczywiście upił się jak prosie i musiałam zaciągnąć go za nogi na kanapę. Każdy mężczyzna nosi w sobie strunę zazdrości; jego struna gwałtownie drgnęła wieczorem tamtego lata.
  Matka miała wrażenie, że Laura ma ochotę wstać i wyjść. Być może każdy nosi w sobie również drzwi do zapomnianego dzieciństwa. Anna nie chciała ich otwierać, ale nadszedł czas, by delikatnie w nie zapukać.
  – A pamiętasz tą wigilię, w którą zostaliśmy w trójkę? Darius był zły i naburmuszony. Praktycznie się nie odzywał. To było zaraz po tym, jak wygrałaś ten konkurs talentów, przyszłaś do domu i tańczyłaś na stole. Ojca już z nami nie było. Powiedziałam ci, że odszedł.
  – Pamiętam.
   W tym momencie usłyszały dość realne pukanie. Wcale nie metaforyczne, lecz dochodzące zza okna. Anna Calwell spojrzała na Laurę i wstała. Ostrożnie podeszła w stronę parapetu.
        – Kogo niesie o tej porze?
  Za oknem szeroki uśmiech sztucznej szczęki odpowiedział na to pytanie.

***

   Radości i celebracji dziś nie było końca. Babcia Bowles przyniosła dzbanek wiśniówki i nie pozwoliła sobie odmówić. Siedziały przy kuchennym stole, rozmawiały, a staruszka co rusz rozpływała się nad umiejętnościami Laury i nad tym, jak niezwykle utalentowane jest z niej „dziecko”. Gdy zrobiło się tak późno, że nawet latarnie zaczęły gasnąć na bocznej ulicy, Ann Calwell, która przez cały wieczór mówiła zastanawiająco niewiele, wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze po cieście.
  – Chyba powinnaś już iść, Margerie. Za chwilę będzie noc. A tutaj strach nos wyściubić.
  – Och nie przejmuj się, Ann. Takiej ususzonej baby licho nie tknie – babcia Bowles zaśmiała się, lecz mimo tego z uwagą przypatrywała się nerwowym ruchom Ann. Kobieta o mało nie wywróciła tacki z ciastem wkładając ją do lodówki. – Poczekaj, pomogę ci  – powiedziała tonem upartej staruszki. – A ty dziecko przyniesiesz z piwnicy słoik dżemu. Twoja mama obiecała mi jeden zeszłej soboty – nalegająco uśmiechnęła się do Laury.
  Wyglądała dość dziwnie, kuśtykając o lasce i biorąc się za talerze, lecz jeszcze dziwniej, gdy tylko odkręciła wodę, by zagłuszyć odgłosy rozmowy. Wymownie spojrzała na Ann, która w tym momencie ciężko opierała się o blat.
  – Po co tu dzisiaj przyszłaś... – Ann spuściła głowę.
   – Wydaje mi się, że przyszłam właśnie w samą porę – powiedziała niecierpliwie. – Nie możesz trzymać tej dziewczyny na uwięzi.
  – Nie trzymam. Występuje w klubie... – Ann miała już w ręce ścierkę, którą tak lubiła zgniatać w nerwach.
   – Ma talent wart tysiąca takich podłych klubów! – podniosła głos Margerie. 
  – Przecież wiesz, że tylko ją chronię. 
   – Wiem też, że przesadzasz. 
   – Na Boga! – uniosła się Ann Calwell.
   – John od lat siedzi w Broadmoor,* Ann. – odezwała się spokojnie Margerie. – I nie wydaje mi się, żeby pasy jego łóżka kiedykolwiek pozwoliły mu wstać...
   Na te słowa Ann Calwell trzepnęła ścierką o uda. Poczęła maszerować tam i z powrotem po kuchni. Margerie Bowles nie była kobietą młodą, więc nie raz widziała takie sceny, a mimo wszystko miała wrażenie, że Ann miota się niczym topiony w beczce szczur. Bez przerwy kręciła głową, jakby zaprzeczała pojawiającym się myślom.
  – Nie, nie, nie, nie pozwolę jej na to – rzekła.
  – Na co jej nie pozwolisz? Widzieli ją ludzie! Teraz już jej nie ukryjesz. Przekaz telewizyjny poszedł w świat! Albo jej pomożesz albo sama ci się wymsknie, bo ludzie nie zapominają kogoś, kto ma pięciooktawowy głos! 
   Przez chwilę w kuchni pojawił się cień, ale żadna z kobiet nie zwróciła na niego uwagi. Laura, zdziwiona krzykiem, przytuliła się do ściany w holu. Widziała łydki matki migające w kuchennych drzwiach.
   – I nie wolno ci jej zmarnować, ani trzymać jej tu zasranym poczuciem winy!
   – Nie trzymam jej poczuciem winy! Trzymam ją dla jej własnego dobra! Myślisz, że było mi łatwo walczyć z tym przez lata? Przekupiać nauczycieli śpiewu, żeby dawali jej spokój?Myślisz, że gdy przyjeżdżał tu dyrektor tej szkoły muzycznej było mi na rękę kłamać?
   Laura w ostatniej chwili złapała lecący z rąk słoik.
   – Ann, John siedzi w zakładzie. 
  Laura zacisnęła szczękę i przyłożyła kark mocniej do ściany. Nie miała w zwyczaju płakać, więc nie rozpłakała się. 
   – Masz rację, John siedzi w zakładzie, udowodniono, że jest chory – mówiła dalej Ann Calwell. – Lecz to nie jego się boje.
   – A kogo? – zdziwiła się Margerie Bowles. Laura mocniej zwarła brwi, bo nagle nic nie słyszała. Ann Calwell poczęła mówić cichym szeptem patrząc gniewnie w oczy Margerie.
  – Widzisz, każda rodzina ma tajemnice. A pewne rzeczy są bardziej dziedziczne, niż byśmy sobie życzyli. Więc nie wsadzaj nosa w sprawy, które ciebie nie dotyczą – powiedziała, po czym odwróciła się do zlewu, dyskretnie prześlizgując wzrokiem po ostatnim zdjęciu syna, jakiego jeszcze nie usunęła z tego domu. – A teraz po prostu wyjdź.


Broadmoor* – Męski szpital psychiatryczny o zaostrzonym rygorze. Lokalizacja: Crowthorne, Wielka Brytania.

środa, 1 sierpnia 2012

1. Nadal słyszę duchy w swojej głowie.

      Przestępowała z nogi na nogę, przewracając nad grillem kiełbaski. Festyn zaczął się już dobre trzy godziny temu, ale był niezwykle nudny i męczący. Cały czas podobne twarze, bez przerwy ograne piosenki. Laura pomyślała, że jeśli któryś z uczestników jeszcze raz wybierze „My heart will go on” to ona sama strzeli sobie w głowę.
Znudzona słuchała pobłażliwych komentarzy, które zespół dawał śpiewającym, by ich nie urazić, lecz wszystko oglądała jedynie na telebimie. Kramik z pieczonymi kiełbaskami, w którym sprzedawały z matką by dorobić trochę grosza, stał z boku i przy ostatniej alejce. Na wynajęcie miejsca bliżej sceny nie mogły sobie pozwolić.
      – Dwie z ketchupem poproszę – powiedziała dziewczyna w korekcyjnych okularach wielkich jak doniczki.
      – Sos majonezowy? – Laura uśmiechnęła się, bo dzisiaj prawie nie miały klientów. Wszystkie twarze zwrócone były w stronę sceny, a tłumy dziewczyn, które cisnęły się wokół podwyższenia dla zespołu, prędzej umarłyby z ekscytacji niż pomyślały o jedzeniu.
W tle było słychać piski i radosne śmiechy rozbawionych ludzi, a gdzieś blisko kramiku ktoś żywo oklaskiwał uczestniczkę.
      – To prawdopodobnie jego córka – zagadnęła przyjaźnie dziewczyna. – A tobie...nie żal ci? – Laura podniosła oczy znad plastikowego talerzyka, na który właśnie nalewała ketchup. – Nie żal ci, że ich nie widzisz?
      – One Direction? – Wydawały się, że są w podobnym wieku.
      – Po konkursie uczestniczki będą mogły poznać zespół, wiesz, za sceną. Właśnie po to się zgłosiłam. Mam nadzieję, że nie zrobię z siebie kompletnej kretynki wyjąc, ale cel uświęca środki –  parsknęła. –  Jestem mega podekscytowana, że ich poznam.
      – Proszę – Laura z uśmiechem podała jej jedzenie. – I powodzenia – zawołała za nią.
      – Kolejna nie widząca świata poza nimi? – powiedziała matka, wchodząc od tyłu do niewielkiej budki i niosąc kolejną porcję surowych jeszcze kiełbas.
      – Ta akurat była miła – odpowiedziała Laura.
      – Ruch jest chyba dziś niewielki, więc może idź sobie popatrzeć. Wystarczająco już mi dziś pomogłaś.
W momencie, gdy Laura już miała odmówić jej wzrok padł na prowizoryczną ladę. Na niewielkim stoliku obitym ceratą, tuż za koszykiem ze sztućcami leżało coś niebieskiego. Zmarszczyła brwi i sięgnęła. Z niebieskiej smyczy na szyję zwisała przepustka z numerem.
     – A teraz, proszę państwa, zapraszamy na dwudziestominutową przerwę. Proszę pamiętać, że zostało nam jeszcze wiele cudowwwwnych uczestniczek i nawet kilku uczestników – słowa konferansjera, który robił wszystko, by nie być zabawnym, potoczyły się ponad błoniami. – Po przerwie wracamy oczywiście do Southampton więc zostańcie z nami. I nie regulujcie odbiorników. To jest Charytatywny Piknik z One Direction! – Laura zobaczyła w telebimie, jak facet wskazuje palcem do kamery.
     – Zaraz wracam...
     – Laura, jest przerwa, przyjdą klienci!
     – Zaraz wracam, obiecuję – zawołała.

     Dziewczyna w okularach nie musiała wcale zapaść się pod ziemię. Wokół było tylu ludzi, że Laura równie dobrze mogła szukać jej na oślep. Zaczepiła kilka dziewczyn, które wyglądały dość podobnie, lecz nie miała szczęścia, a gdy dotarła do granicy tłumu widziała, że nikogo w ten sposób nie znajdzie. Ojcowie trzymali na barana najmniejsze dziewczynki, a te większe nie miały ochoty nikogo przepuszczać. Wywalczone miejsca były przecież najważniejsze! Laura wpadła na pomysł i cofnęła się z trochę.
     – Jestem uczestniczką i chcę przejść, przepraszam – powiedziała pewnym tonem. Kilka osób odwróciło głowy, a Laura wskazała na pośpiesznie zawieszoną smycz na szyi. – Mam dostać się do tamtego wejścia B. – przeczytała z plakietki.
     – To przefruń – szczeknęła jedna z nastolatek, a cała grupka zawtórowała jej śmiechem. No cóż – pomyślała Laura. – Idiotek nie sieją...
Oddaliła się od grupki i podeszła do jednego z ochroniarzy. Miała zamiar po prostu zwrócić te plakietkę.
     – Przepraszam... –  powiedziała.
     – Tak, tak, trzymać lewą stronę, zrozumiałem – facet przycisnął palcem coś co wyglądało na słuchawkę bluetooth. Zerknął na przepustkę dyndającą na jej szyi i odsunął się z drogi.
     – Przepraszam, chcę to panu oddać.
     – Idziesz czy nie? Nie przeszkadzaj – warknął, po czy znowu złapał się za ucho.
Idiotów nie sieją również.
     Za barierkami stało kilku organizatorów. Byli zajęci rozmową i popijali kawę z plastikowych kubków. Wokół kręcili się ludzie od nagłośnienia i światła, a Laura pomyślała, że taka okazja może się już nie powtórzyć. Po małych schodkach weszła na tył sceny. Zanim odda plakietkę, chciała zerknąć na „telewizję od kuchni”. Spodziewała się, że zaraz natknie się na tłumy ludzi, lecz gdy nacisnęła klamkę, był tylko ciemny korytarz. Zaczęła iść nim ostrożnie, powoli rozglądając się na boki. Nikt jednak nie nadchodził, nikt się nie zainteresował. Doszła do kolejnych drzwi i znów nacisnęła klamkę. Zamiast za kulisami, znalazła się jednak w pustym pomieszczeniu, w którym panowała absolutna ciemność.
     – Przepraszam, jest tu kto? – zawołała i zmarszczyła brwi. Zero odzewu. – Przepraszam...– powtórzyła, lecz nadal otaczała ją tylko przemożna cisza. Miała jedynie wrażenie, że słyszy tupot czyichś stóp jakby...nad sobą? Pomyślała, że jeżeli zrobi kilka kroków na pewno dojdzie do jakiegoś następnego korytarza...Nagle BUCH! – zamarła w miejscu.
     – Witamy państwa po przerwie na dorocznym Pikniku Charytatywnym w Southampton. To tu młodzi utalentowani ludzie prezentują nam swoje umiejętności i to ich możecie wspierać w smsowym głosowaniu. Całkowity koszt każdego smsa zostanie przekazany dla dzieci z chorobami serca, a ja przekonany jestem, że serca naszych uczestników i wasze przed telewizorami już na pewno biją szybciej, bo dzisiaj, w wyborze uczestników, na których zechcecie oddać głos, pomagają nam: Liam – odgłos fanfarów i tupot – Niall – to samo – Zayn, Louis i Harry czyli wspaniała grupa  ŁAN DAJREKSZYYYYYYN – Laura wyobrażała sobie, że zespół wychodzi teraz półtruchtem na podest, na którym były ustawione ich jurorskie krzesła, jednak ona sama nie nadal nie wdziała nawet czubków własnych butów. Była przekonana, że cała scena rozbłysła teraz światłami – najwyraźniej wszędzie, tylko nie w tym pomieszczeniu.
     Zrezygnowała z szukania drogi i postanowiła zwyczajnie się cofnąć. Odruchowo sięgnęła w miejsce spodziewanej klamki, lecz po tej stronie drzwi jej dłoń napotkała na gładką powierzchnię.
     – Gdzie ja do cholery jestem? – szepnęła, gdy podłoga nagle zaczęła się podnosić. – Łow, łoł, łoł, hohoł – zakołysała się Laura.
     – Następna uczestniczka ma na imię Chrisy i do konkursu wybrała piosenkę swojej imienniczki. Dziewczyna z numerem czterdziestym pochodzi z Londynu i uwielbia One Direction. Jej mama za kulisami zdradziła mi, że córka podkochuje się w Niallu, lecz Chrisy sprostowała mi przed chwilą, że to jednak Harry – wdzięczył się prezenter. – Powitajcie wspaniałą Chrisy Amberton w piosence Christiny Aguilery „The Voice Within.” Chrisy wykona tą piosenkę akompaniamentem fortepianu – gdy konferansjer wypowiedział te słowa, Laura z przerażeniem stwierdziła, że nad jej głową zrobiło się jaśniej. Sufit zaczął się rozsuwać a po chwili jej sylwetka, wraz z fortepianem, który dostrzegła teraz obok siebie, zaczęły wyłaniać się na scenę. Z sercem w okolicach gardła kucnęła rozpaczliwie, lecz wiele jej to nie pomogło. Po chwili wyłoniła się cała, lecz okazało się, że znajduje się zupełnie z boku sceny. Podziękowała opatrzności i na czworakach wycofała się za kulisy, praktycznie przez nikogo nie zauważona, bo na środku sceny stała już dziesięcioletnia dziewczynka. Machała do publiczności i zwracała na siebie uwagę wszystkich. Obecnie już bezpieczna Laura westchnęła i zjechała plecami po ścianie.
     – Paniusiu, rusz się stąd, to jest miejsce dla techników – warknęła jakaś kobieta, która przechodziła obok. Następnie przycisnęła do ucha znajomą słuchawkę bluetooth i zaczęła na kogoś krzyczeć. Po chwili jednak oderwała ją od ucha i wcisnęła Laurze w rękę. – Jeśli chcesz się na coś przydać, znajdź mi nową. To gówno nie działa. – Spojrzała na nią. – No rusz się – warknęła znowu. Boże ci stażyści... – rozłożyła ręce i ruszyła dalej.
Co za dzień! – pomyślała na to Laura. – Za chwilę ktoś na spadochronie zleci mi na głowę!
Laura, która nie miała zamiaru niczego szukać tej kobiecie, zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia, gdy ktoś zasiadł do fortepianu. Zaczął ładnym, melodyjnym wstępem, a następnie rozpoczął piosenkę, którą Laura znała. Śpiewała ją tak wiele razy w klubie, że naprawdę ją lubiła, więc przypuszczalnie dlatego szeroko otworzyła oczy już po pierwszych taktach. Moment wejścia w muzykę minął, ale jednak nikt nie śpiewał. Laura cofnęła się o kilka kroków, zaglądając dyskretnie zza kulis.
Mała dziewczynka stała na środku sceny, teraz trzęsąca się i przerażona, a drobne dźwięki wyłapywane przez mikrofon przypominały chlipanie. Potem nastąpiła cisza. Ucichł nawet fortepian.
     – Hej, nie ma się czym przejmować – powiedział z uśmiechem Harry Styles, a ludzie na festynie zareagowali ośmielającymi brawami. – Zaczniesz jeszcze raz a my chętnie posłuchamy, dobrze?
W tym samym momencie Harry pochylił się do kogoś z ekipy, a zaskoczona Laura otworzyła dłoń, w której trzymała słuchawkę. – Jeśli teraz nie zacznie, zabierzcie bachora ze sceny. – głos był dość zmieniony, mechaniczny. – Łeb mi dzisiaj pęka. A nie umiem się obchodzić z dziećmi, które ryczą. – Harry ponownie uśmiechnął się całym garniturem zębów, a gdy dostrzegł, że najeżdża na niego kamera, zatrzepał bujnym owłosieniem. W momencie gdy pianista znów rozpoczął grę, a bliska płaczu dziewczynka  ledwo stała na nogach, wszyscy spojrzeli na scenę.
Z malej dziewczynki wydobył się o wiele starszy i niezwykle donośny głos, a Chrisy, która nawet nie otworzyła małych ust, obróciła się za siebie, gdzie skonsternowany pianista nadal grał, choć dość głupio się uśmiechał. Pochylona nad nim dziewczyna śpiewała do mikrofonu dla instrumentów, patrząc zuchwale w oczy Harrego Stylesa, aż do drugiej wokalizy, kiedy ktoś z ekipy przytomnie podał jej mikrofon.
Wtedy zrobiła parę kroków na przód sceny, gdzie przerażona Chrisy nadal stała jak zaklęta, i kucnęła przy niej.
     – Zaśpiewamy razem? – szepnęła przed refrenem, a dziewczynka pokiwała głową.
Z publiczności rozległy się okrzyki i wiwaty. Laura przyłożyła mikrofon do ust i znów się uśmiechnęła a Chrisy zrobiła to samo.

Widząc, co się dzieje matka Laury wyszła przed swój kramik z kiełbaskami, zadarła głowę i wlepiła oczy w telebim. Kilka przecznic dalej, staruszka zwana babcią Bowles, wyszczerzyła sztuczną szczękę w telewizor. A Barnel Thomson, siedzący tuż za Harrym Stylsem z One Direction, zaintrygowany uniósł brew.

Jednak tylko Laura wiedziała dlaczego właściwie to zrobiła.

Nadal słyszę duchy w swojej głowie,
tato.

--------------------------------------------------------------------------
Uff, a teraz coś ode mnie. Bardzo się cieszę, że jesteście. Mam nadzieję, że ubawiliście się czytając ten odcinek i będziecie czekać na następne:)

poniedziałek, 30 lipca 2012

Kilka słów do Was.

Cześć. Pierwszy odcinek na tym blogu pojawił się ponad miesiąc temu. Od tego momentu nic nie publikowałam, jednak pisałam historię do przodu. Myślałam jednak, że jest tu niewiele osób. Dzisiaj wróciłam z wakacji i zobaczyłam ponad 500 wejść, chociaż historia nawet na dobre się nie rozpoczęła. Nie miałam pojęcia, że mam aż tylu czytelników, bo skoro jest tyle wejść musi być was ze 20 osób (albo więcej) sprawdzających w miarę regularnie, czy coś się nie pojawiło. Chciałam was przeprosić, że tak długo czekaliście i ponieważ, jak wspomniałam, mam napisanych kilka następnych scen, na pewno umieszczę je w przeciągu dwóch dni. Wasza niespodziewana obecność dała mi ogromną motywację! Przepraszam również autorki blogów, że nie pojawiałam się pod ich postami, ale po prostu wyjechałam. Tak więc, kochane, zabieram się do roboty. Mam nadzieję, że spodoba wam się ta historia i będziecie kibicować.

Pozdrawiam i do zobaczenia za dzień lub dwa:)

piątek, 29 czerwca 2012

Prolog


29 czerwca 2012


Móc znaleźć się już gdzieś indziej. Nie czekać na przypływ fali, zgarniającej piasek z brzegu. Umierać i odradzać się, tworzyć się codziennie wciąż od nowa. 



      Obudziło ją poranne słońce, wrzucając promienie przez uchylone okno. Uśmiechnęła się do siebie, witając kolejny dzień. Wstała z łóżka i skierowała się do kuchni. Trochę się ociągała – ostatnio w domu nie panowała zbyt przyjemna atmosfera. Byle głupstwo potrafiło wywołać kłótnię między nią, a matką. Może dlatego, że tak długo już żyły we dwie. Ukochany przez pierwsze lata życia tatuś, wyprowadził się i wszystko wskazywało na to, że nie zamierzał nigdy wrócić. Oczy Laury czasami tęskniły za jego widokiem. Czasami chciała znać numer, pod który mogła zadzwonić. 
Jednak przez większość lat czuła po prostu ten przykryty kurzem żal, i ten niepokój gdzieś pod skórą, gdy ktoś znów wychodził i zostawiał za sobą otwarte frontowe drzwi. Tak dobrze pamiętała tamten obraz...
      Nic nie było w stanie zamienić uczuć, którymi darzyła ojca. Zostawił ją, jej brata oraz matkę, która jednak okazała się dość silna, by stać się obojgiem rodziców. Brat Laury, Darius, sporo starszy od niej, gdy dorósł przepadł bez śladu. Wyjechał i nigdy nie wrócił, jak ojciec. Pewne rzeczy okazują się jednak bardziej dziedziczne, niż byśmy tego chcieli.
      Miała zaledwie kilka lat, gdy widziała tych dwóch po raz ostatni. Pewnie się zmienili, minęło przecież sporo czasu…jednak dawała głowę, że nadal rozpoznałaby ich wszędzie. Tak to już jest, że pewne twarze nie starzeją się nam we wspomnieniach.
      Mieszkała wraz z matką w małym dwupokojowym mieszkanku, lecz nigdy jak dotąd jej to nie przeszkadzało. Ojciec, wraz z przeciągiem w otwartych drzwiach zostawił również sporo długów, więc i tak można powiedzieć, że wyszły z matką na prostą.
Przeważnie wystarczą tylko małe kroki, a już jesteśmy coraz bliżej celu.
Należy jednak unikać wszystkich tabliczek nakazujących nam zawrócić.

Tego ranka dom wydawał się być pusty. Znikąd nie dochodziły odgłosy płynącej wody czy szuranie drzwi. Podeszła do kuchennego stolika i przeczytała widniejącą na nim karteczkę. „Spałaś zbyt słodko w ten pierwszy dzień wakacji. Postanowiłam cię nie budzić”. Matka napisała też dokładnie, przy którym namiocie Laura znajdzie ją na festynie i gdzie ma odebrać wejściówkę. Narysowała nawet mapkę. Laura już wiedziała, dlaczego obudziła się radosna. Może zaspana świadomość jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, ale podświadomość wiedziała to od pierwszej chwili rano, kiedy słońce zatańczyło na jej twarzy. Są wakacje.

      Mijała brudne ulice miasteczka, lecz kłaniała się przyjaznym ludziom. Panowie uchylali kapelusze pozdrawiając dziewczynę, którą dobrze znali. Laura dorastała w Southampton na oczach tak wielu ludzi, że w rzeczywistości znał ją prawie każdy. Radosna dziewczynka śpiewała i recytowała przy każdej okazji już w wieku lat czterech i była tak zachłanna na uwagę, że któregoś razu (na ślubie burmistrza) był problem, żeby ściągnąć ją ze stołu. To właśnie tu się urodziła, gdzieś w cieniu wielkich metropolii. W miejscu, gdzie sąsiad zna sąsiada, lecz muzyczny talent zdolnej prowincjuszki błyśnie co najwyżej wieczorami w piwnym barze. Laura jednak lubiła ten bar. Miała tam kilku fanów z bujnym wąsem, piwnym brzuchem i przynajmniej trzy dekady od niej starszych, lecz miło było dla nich śpiewać. Czasami przynosili jej po jednej róży i patrzyli trochę jak na utalentowaną wnuczkę, a trochę jak na dziewczynę, w której mogliby zakochać się przed laty. Wielokrotnie przerażał ją pęd wielkich miast, o którym tylko słyszała, więc dobrze było jej w Southampton. Była sympatyczną dziewczyną, znaną na każdej scenie w tym mieście i to jej wystarczyło, więc nie potrzebowała poprawiać tej rzeczywistości.
      Z przezroczystą reklamówką wypełnioną zakupami wracała po zielonych błoniach wydeptaną przez ludzi ścieżką. W oddali widziała serpentyny rozwieszone miedzy straganami i balony wypełnione helem, do których za kilka godzin dzieci będą doskakiwać, a ojcowie pomogą im, biorąc na barana. Nie odwracając nawet głowy w lewą stronę, zamyślona wkroczyła na ulicę. Siatki automatycznie wyleciały jej z rąk, a czarny van, który zatrzymał się dosłownie dziesięć centymetrów przed nimi, znów ruszył z piskiem opon.
      - Jak leziesz ty głupia krowo! –wrzasnął kierowca. No tak, londyńska rejestracja wiele wyjaśniała.
Tym ludziom w żyłach zamiast krwi płynie chamstwo i pośpiech. Dumnie uniosła głowę, zebrała swoje siatki i przeszła na drugą stronę ulicy, gdzie już czekała na nią sąsiadka, stara pani Bowels. Laska w jej ręce chybotała się delikatnie, gdy staruszka przenosiła na nią ciężar ciała chcąc odciążyć spuchnięte kolano. Nieodłączna chustka na jej głowie i trochę wyszczerbiony uśmiech nadawały jej wygląd starutkiego, pociesznego gnoma.
      - Popatrz złociutka, co za hołota nam się tutaj zjeżdża! Nic ci się nie stało? – Staruszka odruchowo się schyliła i uniosła Laurze spódnicę. Dziewczyna zaśmiała się. Pani Bowles robiła tak często gdy Laura miała około pięciu lat i notorycznie zdzierała kolana. Mówiła, że kiedy Laura dorośnie, będzie bardzo zła, że narobiła na nich tyle blizn.
      - Nic mi nie jest, babciu Bowles. Chleb chyba trochę ucierpiał. –Wyciągnęła bochenek, który wcześniej wyleciał na jezdnię. – Ja jestem cała.
      - Cholerny festyn – staruszka stuknęła laską z poirytowaniem. – Gdyby nie był charytatywny, to w ogóle byłby nam na diabła. Zobaczysz. Zjedzie się więcej takich, o – machnęła laską w dal, lecz samochodu już dawno nie było. – Swoją drogą złociutka, chyba weźmiesz dzisiaj udział? Możesz pokażesz tym mieszczuchom, jak „to się robi” – Jedna stara powieka przymknęła się konspiracyjnie, a babcia Bowles wyciągnęła w górę kciuk, jakby za chwilę spiker w tle miał powiedzieć ”…the fresh meaker”. Laura zaśmiała się szczerze.
      - Jakkolwiek masz dar przekonywania, babciu Bowles, dzisiaj nie będę śpiewać – odparła.
      - Lauruś, chyba się nie boisz? – Twarz staruszki znów się poruszyła i przynajmniej dwadzieścia różnych zmarszczek zmieniło swoje położenie, żeby babcia Bowles mogła wyrazić lekki gniew. Wszystkie okoliczne dzieci uwielbiały, gdy próbowała się złościć.
      - Nie boje się, ale to ma być zabawa. Raczej pospolite karaoke niż prawdziwy konkurs. Mama mówi, że powinnyśmy zadbać o atmosferę luźnej, radosnej zabawy, więc nie mam zamiaru jej psuć – Pogładziła babcie Bowles po ramieniu, gdy ta z kolei zawiedziona wydęła dolną wargę. Naprawdę, można by było przysiąc, że widziało się ją w jakiejś bajce, w której grała stare, pomarszczone drzewo.
      - Nie wiedzą, co tracą, dziecko, nie wiedzą, co tracą – Odkuśtykała w drugą stronę, a Laura uśmiechnęła się do siebie.


***

      Odnalezioną głęboko w sobie resztką siły zsunął się z wielkiego łóżka. Usiadł na brzegu, potarł ręką skronie i czekał, aż wróci mu pełna świadomość. Zamruczał, gdy sprzed oczu ulotniły się resztki snu – wyobrażenie biegnącej po lesie, czarnowłosej dziewczyny. Ciągle wierzył, że którejś nocy może uda mu się zapamiętać ją dokładniej. Zatrzymać tuż po otworzeniu oczu…
      – Harry, wstawaj do cholery! – Teraz był już pewien, że nie dziś.
Poirytowany energicznie podniósł się z łóżka i uniósł rękę po kubek gorącej kawy. Barnel, pełniący obowiązki managera, czekał już z napojem w wyciągniętej dłoni i przyklejonym do twarzy uśmiechem. W kwadratowych okularach i marynarce ubranej na gołą klatę wyglądał jak Gok Wan.
      – Która jest godzina?
      – Późna, Harry, późna.
      – Jeszcze chwila... – Uniósł kąciki ust w górę jak najwyżej, prosząc.
      – Jeszcze chwila, a tak cię trzepnę, że będziesz miał co wspominać do końca wieku. Wstawaj. Przyszedł czas na ułożenie perfekcyjnej fryzury – oznajmił Barnel, składając ręce na notatniku przed sobą. Stał, wyczekując i obserwując słaniającego się na nogach Harrego. Harry wziął łyk gorącej kawy, lecz jej zapach przyprawiał go dzisiaj o mdłości, a smak mieszał harmonię w żołądku. Barnel uniósł jedną brew, widząc, jak chłopak nagle wypluł kawę na stolik.
      – Nie trzeba było wczoraj tyle pić – skwitował, ostentacyjnie zabierając kubek. – I otwórz tu proszę okno, bo parujesz alkoholem i śmierdzi tu jak w gorzelni! Wszyscy już pojechali i czekam tylko na ciebie.
Harry wydał z siebie odgłos małego dziecka. Alkohol miał swoje złe strony, lecz pomagał. Jeszcze kilka tygodni, a stanie się jego kolejnym uwielbieniem.
Przyszedł czas na spojrzenie do lustra. Jak każdego dnia, fryzurka spod rąk stylisty prezentowała się znakomicie. Oglądając się w lustrze, ponownie się uśmiechnął. Właśnie takiego go oczekiwali. Młodego, radosnego, z każdym ściśle dopracowanym szczegółem. Wyimaginowanego.
Mówili o nim wiele. Mówiono, że ma szczęście. 
A jednak jemu brakowało tego, co już dawno stracił.
Tak naprawdę był przerażony.



Właśnie tutaj dostrzegam różnicę. W ludziach, którzy pozwalają własnym lękom niszczyć marzenia i w tych, którzy pokazują innym, jak zwyciężać.