29 czerwca 2012
Móc znaleźć się już gdzieś indziej. Nie czekać na przypływ fali, zgarniającej piasek z brzegu. Umierać i odradzać się, tworzyć się codziennie wciąż od nowa.
Obudziło ją poranne słońce, wrzucając promienie przez uchylone okno. Uśmiechnęła się do siebie, witając kolejny dzień. Wstała z łóżka i skierowała się do kuchni. Trochę się ociągała – ostatnio w domu nie panowała zbyt przyjemna atmosfera. Byle głupstwo potrafiło wywołać kłótnię między nią, a matką. Może dlatego, że tak długo już żyły we dwie. Ukochany przez pierwsze lata życia tatuś, wyprowadził się i wszystko wskazywało na to, że nie zamierzał nigdy wrócić. Oczy Laury czasami tęskniły za jego widokiem. Czasami chciała znać numer, pod który mogła zadzwonić.
Jednak przez większość lat czuła po prostu ten przykryty kurzem żal, i ten niepokój gdzieś pod skórą, gdy ktoś znów wychodził i zostawiał za sobą otwarte frontowe drzwi. Tak dobrze pamiętała tamten obraz...
Jednak przez większość lat czuła po prostu ten przykryty kurzem żal, i ten niepokój gdzieś pod skórą, gdy ktoś znów wychodził i zostawiał za sobą otwarte frontowe drzwi. Tak dobrze pamiętała tamten obraz...
Nic nie było w stanie zamienić uczuć, którymi darzyła ojca. Zostawił ją, jej brata oraz matkę, która jednak okazała się dość silna, by stać się obojgiem rodziców. Brat Laury, Darius, sporo starszy od niej, gdy dorósł przepadł bez śladu. Wyjechał i nigdy nie wrócił, jak ojciec. Pewne rzeczy okazują się jednak bardziej dziedziczne, niż byśmy tego chcieli.
Miała zaledwie kilka lat, gdy widziała tych dwóch po raz ostatni. Pewnie się zmienili, minęło przecież sporo czasu…jednak dawała głowę, że nadal rozpoznałaby ich wszędzie. Tak to już jest, że pewne twarze nie starzeją się nam we wspomnieniach.
Mieszkała wraz z matką w małym dwupokojowym mieszkanku, lecz nigdy jak dotąd jej to nie przeszkadzało. Ojciec, wraz z przeciągiem w otwartych drzwiach zostawił również sporo długów, więc i tak można powiedzieć, że wyszły z matką na prostą.
Przeważnie wystarczą tylko małe kroki, a już jesteśmy coraz bliżej celu.
Należy jednak unikać wszystkich tabliczek nakazujących nam zawrócić.
Tego ranka dom wydawał się być pusty. Znikąd nie dochodziły odgłosy płynącej wody czy szuranie drzwi. Podeszła do kuchennego stolika i przeczytała widniejącą na nim karteczkę. „Spałaś zbyt słodko w ten pierwszy dzień wakacji. Postanowiłam cię nie budzić”. Matka napisała też dokładnie, przy którym namiocie Laura znajdzie ją na festynie i gdzie ma odebrać wejściówkę. Narysowała nawet mapkę. Laura już wiedziała, dlaczego obudziła się radosna. Może zaspana świadomość jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, ale podświadomość wiedziała to od pierwszej chwili rano, kiedy słońce zatańczyło na jej twarzy. Są wakacje.
Mijała brudne ulice miasteczka, lecz kłaniała się przyjaznym ludziom. Panowie uchylali kapelusze pozdrawiając dziewczynę, którą dobrze znali. Laura dorastała w Southampton na oczach tak wielu ludzi, że w rzeczywistości znał ją prawie każdy. Radosna dziewczynka śpiewała i recytowała przy każdej okazji już w wieku lat czterech i była tak zachłanna na uwagę, że któregoś razu (na ślubie burmistrza) był problem, żeby ściągnąć ją ze stołu. To właśnie tu się urodziła, gdzieś w cieniu wielkich metropolii. W miejscu, gdzie sąsiad zna sąsiada, lecz muzyczny talent zdolnej prowincjuszki błyśnie co najwyżej wieczorami w piwnym barze. Laura jednak lubiła ten bar. Miała tam kilku fanów z bujnym wąsem, piwnym brzuchem i przynajmniej trzy dekady od niej starszych, lecz miło było dla nich śpiewać. Czasami przynosili jej po jednej róży i patrzyli trochę jak na utalentowaną wnuczkę, a trochę jak na dziewczynę, w której mogliby zakochać się przed laty. Wielokrotnie przerażał ją pęd wielkich miast, o którym tylko słyszała, więc dobrze było jej w Southampton. Była sympatyczną dziewczyną, znaną na każdej scenie w tym mieście i to jej wystarczyło, więc nie potrzebowała poprawiać tej rzeczywistości.
Z przezroczystą reklamówką wypełnioną zakupami wracała po zielonych błoniach wydeptaną przez ludzi ścieżką. W oddali widziała serpentyny rozwieszone miedzy straganami i balony wypełnione helem, do których za kilka godzin dzieci będą doskakiwać, a ojcowie pomogą im, biorąc na barana. Nie odwracając nawet głowy w lewą stronę, zamyślona wkroczyła na ulicę. Siatki automatycznie wyleciały jej z rąk, a czarny van, który zatrzymał się dosłownie dziesięć centymetrów przed nimi, znów ruszył z piskiem opon.
- Jak leziesz ty głupia krowo! –wrzasnął kierowca. No tak, londyńska rejestracja wiele wyjaśniała.
Tym ludziom w żyłach zamiast krwi płynie chamstwo i pośpiech. Dumnie uniosła głowę, zebrała swoje siatki i przeszła na drugą stronę ulicy, gdzie już czekała na nią sąsiadka, stara pani Bowels. Laska w jej ręce chybotała się delikatnie, gdy staruszka przenosiła na nią ciężar ciała chcąc odciążyć spuchnięte kolano. Nieodłączna chustka na jej głowie i trochę wyszczerbiony uśmiech nadawały jej wygląd starutkiego, pociesznego gnoma.
- Popatrz złociutka, co za hołota nam się tutaj zjeżdża! Nic ci się nie stało? – Staruszka odruchowo się schyliła i uniosła Laurze spódnicę. Dziewczyna zaśmiała się. Pani Bowles robiła tak często gdy Laura miała około pięciu lat i notorycznie zdzierała kolana. Mówiła, że kiedy Laura dorośnie, będzie bardzo zła, że narobiła na nich tyle blizn.
- Nic mi nie jest, babciu Bowles. Chleb chyba trochę ucierpiał. –Wyciągnęła bochenek, który wcześniej wyleciał na jezdnię. – Ja jestem cała.
- Cholerny festyn – staruszka stuknęła laską z poirytowaniem. – Gdyby nie był charytatywny, to w ogóle byłby nam na diabła. Zobaczysz. Zjedzie się więcej takich, o – machnęła laską w dal, lecz samochodu już dawno nie było. – Swoją drogą złociutka, chyba weźmiesz dzisiaj udział? Możesz pokażesz tym mieszczuchom, jak „to się robi” – Jedna stara powieka przymknęła się konspiracyjnie, a babcia Bowles wyciągnęła w górę kciuk, jakby za chwilę spiker w tle miał powiedzieć ”…the fresh meaker”. Laura zaśmiała się szczerze.
- Jakkolwiek masz dar przekonywania, babciu Bowles, dzisiaj nie będę śpiewać – odparła.
- Lauruś, chyba się nie boisz? – Twarz staruszki znów się poruszyła i przynajmniej dwadzieścia różnych zmarszczek zmieniło swoje położenie, żeby babcia Bowles mogła wyrazić lekki gniew. Wszystkie okoliczne dzieci uwielbiały, gdy próbowała się złościć.
- Nie boje się, ale to ma być zabawa. Raczej pospolite karaoke niż prawdziwy konkurs. Mama mówi, że powinnyśmy zadbać o atmosferę luźnej, radosnej zabawy, więc nie mam zamiaru jej psuć – Pogładziła babcie Bowles po ramieniu, gdy ta z kolei zawiedziona wydęła dolną wargę. Naprawdę, można by było przysiąc, że widziało się ją w jakiejś bajce, w której grała stare, pomarszczone drzewo.
- Nie wiedzą, co tracą, dziecko, nie wiedzą, co tracą – Odkuśtykała w drugą stronę, a Laura uśmiechnęła się do siebie.
***
Odnalezioną głęboko w sobie resztką siły zsunął się z wielkiego łóżka. Usiadł na brzegu, potarł ręką skronie i czekał, aż wróci mu pełna świadomość. Zamruczał, gdy sprzed oczu ulotniły się resztki snu – wyobrażenie biegnącej po lesie, czarnowłosej dziewczyny. Ciągle wierzył, że którejś nocy może uda mu się zapamiętać ją dokładniej. Zatrzymać tuż po otworzeniu oczu…
– Harry, wstawaj do cholery! – Teraz był już pewien, że nie dziś.
Poirytowany energicznie podniósł się z łóżka i uniósł rękę po kubek gorącej kawy. Barnel, pełniący obowiązki managera, czekał już z napojem w wyciągniętej dłoni i przyklejonym do twarzy uśmiechem. W kwadratowych okularach i marynarce ubranej na gołą klatę wyglądał jak Gok Wan.
– Która jest godzina?
– Późna, Harry, późna.
– Jeszcze chwila... – Uniósł kąciki ust w górę jak najwyżej, prosząc.
– Jeszcze chwila, a tak cię trzepnę, że będziesz miał co wspominać do końca wieku. Wstawaj. Przyszedł czas na ułożenie perfekcyjnej fryzury – oznajmił Barnel, składając ręce na notatniku przed sobą. Stał, wyczekując i obserwując słaniającego się na nogach Harrego. Harry wziął łyk gorącej kawy, lecz jej zapach przyprawiał go dzisiaj o mdłości, a smak mieszał harmonię w żołądku. Barnel uniósł jedną brew, widząc, jak chłopak nagle wypluł kawę na stolik.
– Nie trzeba było wczoraj tyle pić – skwitował, ostentacyjnie zabierając kubek. – I otwórz tu proszę okno, bo parujesz alkoholem i śmierdzi tu jak w gorzelni! Wszyscy już pojechali i czekam tylko na ciebie.
Harry wydał z siebie odgłos małego dziecka. Alkohol miał swoje złe strony, lecz pomagał. Jeszcze kilka tygodni, a stanie się jego kolejnym uwielbieniem.
Przyszedł czas na spojrzenie do lustra. Jak każdego dnia, fryzurka spod rąk stylisty prezentowała się znakomicie. Oglądając się w lustrze, ponownie się uśmiechnął. Właśnie takiego go oczekiwali. Młodego, radosnego, z każdym ściśle dopracowanym szczegółem. Wyimaginowanego.
Mówili o nim wiele. Mówiono, że ma szczęście.
A jednak jemu brakowało tego, co już dawno stracił.
A jednak jemu brakowało tego, co już dawno stracił.
Tak naprawdę był przerażony.
Właśnie tutaj dostrzegam różnicę. W ludziach, którzy pozwalają własnym lękom niszczyć marzenia i w tych, którzy pokazują innym, jak zwyciężać.